Przez cały październik w bytomskiej parafii ojców jezuitów zebrano kilkaset różańców, które pojadą do Kijowa.
Skąd pomysł na akcję „Różaniec dla Ukrainy”? Opowiada o tym siostra Anna Grząśko FDC, katechetka pracująca w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bytomiu. Wszystko zaczęło się podczas rewolucji na Majdanie. Moja rodzona siostra Lucyna Grząśko ze Zgromadzenia Sióstr Służebnic Ducha Świętego ponad 30 lat posługuje na Ukrainie. W tamtym niespokojnym czasie pojechała do protestujących, by się modlić. Napisała mi nawet maila, że nie wie, czy wróci. Przeczytałam go dopiero na drugi dzień.
Przepis na modlitwę
Stała na scenie i przez 7 godzin modliła się na różańcu. Wzięła taki duży z figury Matki Bożej Fatimskiej, która stała obok. Tak, żeby wszyscy widzieli, bo ludziom zostało rozdane około miliona mniejszych. Trzymali je w ręku, ale nie wiedzieli, jak się modlić na tym sznurku z koralikami. W religii prawosławnej modlitwa różańcowa nie jest znana. Co istotne, tej nocy nikt nie zginął. Ludzie byli zdumieni, że ta modlitwa ma taką moc, czuli, że ktoś nad nimi czuwa. Siostra Lucyna pracuje w Katolickim Radiu Maryja (to filia włoskiej stacji). Po wydarzeniach na Majdanie ludzie dzwonili do rozgłośni i prosili o przepis na tę modlitwę. Właśnie tak mówili: przepis. Poprzez to działanie modlitwa zaczęła się rozpowszechniać. Przed wybuchem wojny jej posługa polegała na odwiedzaniu różnych parafii i promowaniu radia. Gdziekolwiek się pojawiła, ludzie kojarzyli ją z modlitewną akcją na Majdanie i prosili o różaniec. Radia finansowo nie stać na ich zakup. Rozdają te, które dostaną, bo to nie pierwsza taka zbiórka w Polsce, ale pierwsza w naszej parafii. Ludzie pytali, dlaczego niektóre z nich są takie zużyte, a siostra Lucyna na to, że takie mają większą siłę i wartość, bo są „wymodlone”. Okazuje się, że ludzie chcą takie z „drugiej ręki”, bo już ktoś się na nich modlił. I dziękują za nie.
Ucałują krzyżyk i odłożą
Duża wdzięczność dla o. Mirosława Bożka SJ, naszego proboszcza, który od razu zachęcił do tego, że nawet jeśli ktoś ofiaruje nowy różaniec, powinien przynajmniej dziesiątkę się na nim pomodlić. W naszej parafii zebrano blisko 300 różańców, tych materialnych, a ile jest tych „wymodlonych”… Wśród ofiarowanych są misyjne, ręcznie robione, drewniane, plastikowe – widać, że dane z serca. Przyglądam się, jak ludzie w kościele składają je do pudełka – ucałują krzyżyk, położą z namaszczeniem, z szacunkiem. W Ukrainie ludzie liczą na moc modlitwy różańcowej, która może zdziałać wszystko. Jak wybuchła wojna, siostry miały zjazd prowincji w Wierzbowcu, kilkaset kilometrów od Kijowa. Zastanawiały się, co dalej. Część wróciła do Polski, część do swoich rodziców, a moja siostra postanowiła wracać do Kijowa. Choć jej to odradzali, mówili, że to zbyt niebezpieczne. No ale ona nie wyobrażała sobie zostawić ludzi w potrzebie. I pojechała na własną odpowiedzialność. Gdy jechała, zastała ją godzina policyjna. Musiała się zatrzymać 100 km od Kijowa i zostać przez weekend w miejscowości, do której dotarła. W międzyczasie zadzwonili do niej z radia i mówili, że nie mają co jeść. Więc w miejscu, gdzie była, zorganizowała zbiórkę żywności. Ludzie upiekli ciasta, ciasteczka, bułeczki i cały samochód zawiozła.
Pół roku w radiu
Nie obyło się też bez przeszkód. Wszystkie znaki drogowe były zamalowane, nie było wiadomo, gdzie jechać, kontrole co chwilę. W pewnym momencie już zwątpiła, ale jeden z wojskowych mówi, żeby jechała za nim. Po wioskach, dookoła, wreszcie dotarła. Cały dzień jechała te 100 km. Wszyscy uciekali z Kijowa, a ona w przeciwnym kierunku jechała do swoich. Jak dotarła, bała się iść do mieszkania, bo jest w centrum miasta, a radio na uboczu. Prawie pół roku spędziła w radiu. Warunki prymitywne, bo był tylko kran, nie było też gdzie spać, ale dała radę. A jak wygląda przyszłość? Siostra Lucyna nie przypuszczała, że wybuchnie wojna. I mówi, że teraz to już nic nie wiadomo. Trzeba liczyć na Pana Boga i na moc Różańca. Innego wyjścia nie ma.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się