Czterech Malgaszy i Gruzin kończą roczny nowicjat u kamilianów w Taciszowie k. Gliwic.
Do Polski przyjechali w marcu 2019 roku. Najpierw przez kilka miesięcy uczyli się języka polskiego, co było dla nich niemałym wyzwaniem. W ramach zakonnej formacji co tydzień jeździli też na praktyki do Pilchowic i Zabrza, gdzie kamilianie prowadzą placówki opiekuńczo-lecznicze. Z powodu epidemii musieli je jednak przerwać, mimo że wszyscy, zgodnie z zakonnym charyzmatem, byli gotowi dalej służyć chorym.
Ta mała grupa jest już kolejną międzynarodową wspólnotą nowicjuszy w Taciszowie. – To, że pochodzą z dwóch różnych krajów, okazało się dobre, bo mobilizowało ich do rozmów po polsku, nie mieli innego wyjścia. A, przy różnych temperamentach i trudnościach ze znalezieniem właściwych słów, bardzo ożywiało ich dyskusje – podkreśla o. Czesław Hensel, mistrz nowicjatu. 8 września, w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, nowicjusze złożą pierwsze śluby zakonne, które w kolejnych latach będą odnawiać, sprawdzając, czy zakon kamilianów jest ich drogą na całe życie. Nam opowiedzieli dotychczasową historię swojego powołania.
Auguste Philantrope
Myśl o kapłaństwie zrodziła się we mnie dość wcześnie. W mojej miejscowości byłem wolontariuszem, dwa razy w tygodniu chodziliśmy do chorych z domu opieki zakonu lazarystów. Oni myśleli, że po maturze do nich wstąpię, ale ja chciałem jeszcze się uczyć i przez trzy lata studiowałem księgowość. Zdążyłem poznać kilka zgromadzeń, a o kamilianach dowiedziałem się na Facebooku. Wtedy przypomniałem sobie, że sam już wykonywałem podobną pracę i moje serce zabiło w tym kierunku. W 2016 roku zadzwoniłem do ojca kamilianina, z którym utrzymywałem kontakt przez kilka miesięcy, i wstąpiłem do postulatu na Madagaskarze. Niektórzy pytają, dlaczego nie wybrałem lazarystów, u których pracowałem, tylko kamilianów. Jednym z powodów było na pewno to, że oni byli w Fianarantsoa, czyli bliżej miejsca, gdzie studiowałem. Wybór Chrystusa doprowadził mnie do upokorzenia przed moimi przyjaciółmi, niektórzy powiedzieli nawet, że oszalałem. Porzuciłem wszystko: rodzinę, przyjaciół, kraj, karierę, możliwość założenia rodziny, aby dać mojemu sercu miejsce, które należy do Jezusa i tylko do Niego. Ale nie żałuję niczego pomimo tych wszystkich wyrzeczeń.
Ruphin Tantelison
Kiedy byłem małym chłopcem, mój ojciec pracował w mojej rodzinnej wiosce w szpitalu, który odwiedzałem. Pewnego dnia przyszedł tam ciężko chory pacjent, ale nie było dla niego leku. Lekarz powiedział, żeby pójść do ojca Bruniego, jezuity i proboszcza tej parafii. Wtedy myślałem, że skoro ten ojciec rozdaje lekarstwa, to znaczy, że jest lekarzem. Od tego czasu zastanawiałem się, co to znaczy, że kapłan jest lekarzem. Czas mijał, a ja chciałem zostać księdzem, ale nie wiedziałem, gdzie. Wtedy pomyślałem, że chcę zobaczyć się z ojcem Brunim, i szukałem kongregacji, aby służyć chorym i Bogu. Kamilanów pomogła mi znaleźć znajoma siostra zakonna. I tak dotarłem do Polski, podziwiając dzieło miłosierdzia o. Bruniego i realizując moje marzenie, żeby zostać kapłanem chorych.
Paata
Moja historia zaczyna się bardzo smutno. Kiedy miałem około 6–7 lat, mój tata nas opuścił. Mieszkałem z mamą, babcią chorą na cukrzycę i dziadkiem. Byliśmy bardzo biedni. Chodziłem do szkoły, lubiłem się uczyć, ale nie miałem butów, spodni, swetra ani kurtki. Koledzy śmiali się ze mnie. Pomagała nam siostra Loredana i ojciec Gabriel z Włoch. Mój kraj i moja rodzina są prawosławne, katolików w Gruzji jest tylko 2 proc. Ja też byłem prawosławny, ale w końcu przeszedłem na katolicyzm. Chciałem być jezuitą, ale to długa i oddzielna historia. Kiedy skończyłem szkołę, poszedłem do college’u. Z zawodu jestem kucharzem. Uczyłem się i równocześnie pracowałem w restauracji i na bazarze, ale mojej rodzinie nadal brakowało pieniędzy, a mama, babcia i dziadek byli coraz bardziej chorzy. Wieczorami płakałem i pytałem Boga: „Gdzie jesteś?”. Pewnego dnia poszedłem do klasztoru kamilianów. Spotkałem tam trzech ojców, za których dziękuję Bogu, bo pozwolili mi poczuć się dzieckiem Bożym. W kamiliańskim centrum rehabilitacyjnym opiekowałem się 3–4 pacjentami, na zmianę z pracą w restauracji, choć wtedy jeszcze nie myślałem o tym zakonie. Ale kiedyś miałem sen, w którym dostałem piękny prezent – czerwony krzyż. Dziś chcę oddać moje serce ludziom chorym i św. Kamilowi, moje myśli oddaję Bogu, a moją mową chcę wysławiać Matkę Bożą. Nie mam rodzonych braci i sióstr, ale widzę ich w ludziach chorych. Teraz już często się uśmiecham. Dziękuję Bogu za każdy dzień i za moich współbraci.
Michael Joseph
Już w dzieciństwie chciałem być księdzem. Moi rodzice są prawdziwymi chrześcijanami i wszystkie dzieci wychowują zgodnie ze swoją wiarą, w każdą niedzielę są w kościele. Mojemu powołaniu pomogły też różne instytucje, ponieważ najpierw uczyłem się w prywatnej szkole katolickiej, a potem ukończyłem liceum prowadzone przez księży diecezjalnych. Niestety, wczesne pragnienie kapłaństwa na jakiś czas osłabło, gdy mój ojciec poważnie zachorował i zmarł. To był dla mnie bardzo ciemny okres, ale po kilku miesiącach mój smutek się skończył. Jednocześnie byłem zdumiony i poczułem, że spełniły się w moim życiu słowa: „To Pan daje śmierć i życie, wtrąca do Szeolu i zeń wyprowadza”. Pomimo śmierci mojego ojca robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby kontynuować studia. Z biegiem czasu zdałem oficjalny egzamin. To był mój wielki sukces. Pewnego dnia spotkałem siostrę Isabelle, która dobrze znała kilka zgromadzeń zakonnych, i to ona zachęciła mnie do wyboru. Nie odpowiedziałem od razu, słuchałem głosu sumienia. I wtedy nagle przypomniało mi się cierpienie mojego ojca podczas choroby i ksiądz, który spowiadał i udzielał Komunii Świętej w szpitalu. Powiedziałem: „Dobrze! Moje serce bije, moja dusza upada, a mój rozum postanawia”. Gdy mój wujek przestrzegał mnie, że życie religijne stwarza wiele problemów, odpowiedziałem mu: „Tak, ale Jezus mi mówi, że jeśli ktoś chce Go naśladować, niech weźmie krzyż swój i idzie za Nim”. Mama pogodziła się z moją decyzją, wspierała mnie i udzieliła mi swojego błogosławieństwa.
Odilon Charles
Już jako dziecko chciałem zostać księdzem diecezjalnym. W trzeciej klasie szkoły podstawowej zacząłem służyć do Mszy z moim kuzynem i na początku szkoły średniej znałem już wszystko, co jest z tym związane. Należałem też do stowarzyszenia „Solofo” dla dzieci, które chcą zostać kapłanami lub zakonnikami. Sąsiedzi, rodzina, a zwłaszcza moi rodzice wiedzieli, że chcę być księdzem. Potem jednak to pragnienie zagubiłem, a ksiądz z naszego okręgu został przesunięty do innego miejsca. Nie było mi łatwo się modlić, nie chodziłem do kościoła. Byłem uparty, piłem alkohol i paliłem papierosy z przyjaciółmi. Zacząłem wątpić. Gdy zdałem maturę, moja mama zapytała mnie: „Czy nadal chcesz być księdzem?”. Nie znałem odpowiedzi, ale to pytanie zmusiło mnie do myślenia i w końcu powołanie odżyło w moim sercu. W tamtym czasie znałem tylko księży diecezjalnych, jezuitów i kongregację Świętej Rodziny, do której już zamierzałem wstąpić, ale wtedy poznałem o. Christiana, odpowiedzialnego za powołania kamiliańskie. On dał mi książkę o św. Kamilu, którego życie bardzo mnie zainteresowało, bo jego historia jest podobna do mojej, część z niej także mnie się przydarzyła. Dzisiaj dziękuję Bogu, że dał mi nowe życie, chociaż nie jestem doskonały, ale „zagubiony i odzyskany”. Czuję się dobrze z moimi braćmi w tej wspólnocie, z ludem Bożym, a zwłaszcza z chorymi w szpitalu. Bliskie są mi słowa Pana Jezusa: „Nie przyszedłem wezwać sprawiedliwych, ale grzeszników” oraz „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili”. Ciągle proszę naszego Boga, aby dał mi miłość i mądrość, żebym mógł poznać, gdzie chce mnie mieć.
Kamilianie
Zakon Kamilianów Posługujących Chorym założył św. Kamil de Lellis w Rzymie we Włoszech. Do polskiej prowincji należy obecnie 71 kamilianów – księży i braci zakonnych, z czego 16 pracuje na misjach lub placówkach zagranicznych. Dom prowincjalny znajduje się w Tarnowskich Górach, nowicjat w Taciszowie, a studentat w Łomiankach k. Warszawy. Kamilianie polskiej prowincji pracują w szpitalach, domach opieki społecznej, zakładach opiekuńczo-leczniczych i parafiach, a także w domach i misjach za granicą. Na Madagaskarze zakon ma jedną placówkę w Fianarantsoa, gdzie obecnie jest trzech kapłanów. Do niedawna, nieprzerwanie prawie od 40 lat, pracował tam również o. Stefan Szymoniak, który 7 maja, podczas pobytu w kraju, zmarł w Szpitalu Zakaźnym w Raciborzu w wyniku koronawirusa. W Gruzji kamilianie pracują w Tibilisi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się