- To było potrzebne, bo zaginął jeden z nas, kolega, alpinista, kapłan - mówią o poszukiwaniach ks. Krzysztofa Grzywocza członkowie wyprawy.
Uczestnicy wyprawy opowiadali o niej w opolskiej kurii Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Nie ryzykujcie
Wchodzący w skład grupy poszukiwawczej ks. Mateusz Podkówka, dawny uczeń ks. Krzysztofa Grzywocza, dopowiada: - Ta wyprawa dla nas wszystkich była też doświadczeniem duchowym, bo rano po odprawie prosiliśmy Boga o wsparcie w tym dniu, modliliśmy się przed wyjściem w góry, a po powrocie z masywu Bortelhorn gromadziliśmy się ok. 18.00 na Eucharystii, by wejść duchowo w to, co przeżywamy, co się tam wydarzyło. To było potrzebne, bo zaginął jeden z nas, kolega, alpinista, ale też kapłan.
Przestrzega jednak ludzi, którzy chcą się tam wybrać, by upamiętnić go - znajomych, przyjaciół ks. Krzysztofa - by nie lekceważyli tej góry.
- Ta góra do poziomu 2500-2600 metrów jest - ale idąc szlakiem - względnie bezpieczna. Poza nim to teren bardzo trudny, pełen urwisk. Natomiast powyżej jest to teren alpejski, może podobny do tatrzańskiego, ale bardzo kruchy. Trzeba mieć też świadomość, że w Alpach do pewnego momentu prowadzi szlak, później są już tylko takie kopczyki, bo trasa zależy od umiejętności idącego. Więc zalecałbym roztropność i niepodejmowanie działań na własną rękę, bo one mogą być niebezpieczne. My byliśmy świetnie zaopatrzeni logistycznie przez grupę poszukiwawczą - była baza, człowiek w niej, który co pół godziny nas wywoływał, sprawdzał lokalizację, wszystkie przejścia były na trakerach, na GPS-ie, na pełnym bezpieczeństwie - podsumowuje działania ks. Podkówka.
Ekipa planuje wrócić w to miejsce latem przyszłego roku i kontynuować poszukiwania.