Agnieszka i Bartosz Kukurudzowie z firmy A.KUKU opowiadają, dlaczego na podwórku bytomskiego familoka zdecydowali się hodować sokoły, sowy, jastrzębia oraz myszołowa, z którymi jeżdżą na pokazy do przedszkoli.
Szymon Zmarlicki: Jak na mieszkańców Górnego Śląska hodowla ptaków drapieżnych to dość nietypowe zajęcie.
Agnieszka Kukurudza: To właśnie przeciwność tego, co na Śląsku jest normalne, czyli gołębiarstwa. Ludzie często dziwią się i pierwsze hasło, jakie słyszymy, to zazwyczaj „Czy on nie zje nam gołębi?”. To rzeczywiście coś nietypowego, ale dlatego jest tak ciekawe dla dzieci.
Ale to nie jest takie proste, żeby pójść i kupić sobie sokoła czy jastrzębia?
A.K.: Nie. Przede wszystkim osoba, która będzie nam sprzedawać ptaka, musi mieć pewność, że będziemy w stanie odpowiednio się nim zaopiekować.
O jakie codzienne czynności musi zadbać hodowca ptaków drapieżnych?
A.K.: Kiedy pogoda tylko nam sprzyja, z każdym ptakiem wychodzimy polatać – w zależności od gatunku – albo na otwartą przestrzeń, albo do lasu. Wyciągamy rękawicę, na której jest jedzenie, a one chętnie po nie przylatują i wypuszczamy je dalej. „Wylatanie” wszystkich ptaków zajmuje dziennie około czterech godzin. Jeśli mamy pokazy, wtedy latają trochę krócej, a resztę jedzenia dostają do woliery jako nagrodę za loty wśród dzieciaków.
Jakimi ptakami teraz się zajmujecie? Bo wśród nich są nie tylko sokoły.
A.K.: Tak naprawdę typowego sokoła wędrownego nie mamy. Owszem, mamy małe sokoły, czyli pustułki. Jest też jastrząb Harrisa, myszołów i dwie sowy – płomykówka i puchacz. Na chwilę obecną jest to sześć ptaków.
Minnie wcale nie została nazwana tak ze względu na swój rozmiar, ale na płeć, aby żeńskie imię wywoływało u dzieci skojarzenia ze znaną myszką z bajek Disneya Szymon Zmarlicki /Foto Gość Co one potrafią?
A.K.: Przy płomykówce staramy się pokazać bezszelestny lot sowy, co czasami nie wychodzi, ponieważ jest młoda i ciągle nawołuje. A u puchacza jego potęgę, ponieważ ma 160 centymetrów rozpiętości skrzydeł. Jastrząb świetnie prezentuje, jak radzi sobie w lesie, przelatując między rękami i nogami czy omijając różne przeszkody. Myszołów nauczył się rewelacyjnie przeciskać się między tułowiami osób, które stykają się czołem.
A ptaki lubią współpracę i chętnie uczą się nowych rzeczy?
Bartosz Kukurudza: To nie do końca działa tak, że my uczymy ptaki. Obserwujemy je i sami uczymy się wykorzystywać ich predyspozycje i charakter. Cały urok sokolnictwa polega na tym, żeby dojść do tego, co u nich jest naturalne. Niestety sowy nie są stworzeniami bardzo inteligentnymi, dlatego umiejętność nauki jest u nich bardzo ograniczona. Zwykle sprowadza się do wyszkolenia, by przyszły na rękawicę.
A.K. Na przykład pustułki potrafią pięknie zawisać w powietrzu, machając skrzydłami i nie poruszając się do przodu. Uczymy się, co mamy zrobić, aby one to chętnie powtórzyły. Czasami się udaje, jednak dla nas to ciągle odkrywanie. U myszołowa nauczyliśmy się pokazywać pikowanie – jest to jego atak na wabidło – i ciągle zaskakuje nas swoimi umiejętnościami, robiąc w powietrzu beczki i inne ewolucje. Za każdym razem zastanawiamy się, co nowego zobaczymy.
Jak wygląda pokaz?
A.K.: Wyciągamy po kolei każdego ptaka. Pokazujemy dzieciom, jak wyglądają szpony, dziób. Mogą zobaczyć je z odległości kilkudziesięciu centymetrów. Później prezentujemy przeloty między dziećmi i opowiadamy o życiu ptaków. Zależy nam, by w przyszłości ptaki miały się lepiej, bo jest ich ciągle za mało, zwłaszcza na naszych terenach ludzie nie myślą o nich zbyt dobrze. Chcemy odbudować ich wizerunek, żeby dzieci wiedziały, że to dobre zwierzęta.
Ale czy takim ptakom da się zapewnić dobre warunki do życia na ogródku?
B.K.: Jak najbardziej, to jedno z podstawowych pytań na pokazach. Ludzie pytają: – Przecież te ptaki tak dumnie latają, więc czemu są w niewoli? Otóż trzeba wziąć pod uwagę fakt, że ptaki latają nie dlatego, że chcą, lecz po to, by zdobyć pożywienie. U każdego ptaka podczas lotu pracuje minimum połowa masy ciała, więc to dla niego bardzo duży wysiłek. Ptaki w hodowli żyją dłużej, ponieważ mają wyselekcjonowane pożywienie oraz nie grożą im naturalne zagrożenia. Poza tym ptaki, które mamy, nie znają życia na wolności i nie poradziłyby sobie. Są nauczone, że wystarczy parę razy machnąć skrzydłami, a jedzenie na rękawicy już będzie ich. I choć brzmi to dziwnie, ptaki pozyskane z legalnych hodowli mają w niewoli dużo lepsze warunki, niż na wolności.
Przeczytaj cały wywiad w najnowszym numerze gliwickiego "Gościa Niedzielnego", nr 50 na 13 grudnia.
Pustułki Tola i Lolek. Do kreskówkowego kompletu brakuje jeszcze tylko Bolka Szymon Zmarlicki /Foto Gość