W kilka chwil w głębinie utonęły 43 osoby, głównie pierwszokomunijne dziewczynki.
Dziś przeprawa promowa na Odrze jest kilka kilometrów dalej, w Ciechowicach Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość
„Krzyk przeraźliwy rozległ się po wodzie, biedne dziewczęta walczyły jak mogły z prądem rzeki, wołały o pomoc, lecz pomocy nie było. Tak jedna po drugiej tonęły, jedna drugą wciągała w ucisku śmiertelnym w głąb wody” – relacjonowały w sobotnim wydaniu z 17 maja 1890 r. „Nowiny Raciborskie”. Tragedia rozegrała się dwa dni wcześniej, w święto Wniebowstąpienia Pańskiego.
Wracali z nabożeństwa, większość też z „katelmusu” - nauk przed I Komunią św., do której zostało raptem kilka dni. Jak zwykle przez Odrę, bo kościół parafialny w Sławikowie leżał po jednej stronie, a oni, pochodzący z Turza, Rudy, Budzisk i Siedlisk, mieszkali na przeciwnym brzegu rzeki.
Chłopcy, jak zwykle pierwsi, bezpiecznie przepłynęli na drugi brzeg. Po nich przeprawiały się dziewczynki, jedna z bratem, i kilka dorosłych dziewcząt.
Ze stróżówki przewoźnika zostały tylko porośnięte chwastami ruiny Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Dlaczego w łódce zamiast 30 znalazło się ich ponad 50? – do końca nie wiadomo.
Łódź, zanurzona po same burty, powoli zbliżała się do turskiego brzegu. Niestety prawie u celu zahaczyła o zanurzony w wodzie pal. To wystarczyło. Zachwiała się i wywróciła, a dzieci wpadły do wody.
W panice, niesione silnym w tym miejscu prądem rzeki, chwytały się wszystkiego, co możliwe, także siebie nawzajem, ale w głębokiej rzece, w ubraniach, nie miały większych szans. Z 53 osób zdołało się uratować zaledwie 10.
Wszystko było prawie gotowe do I Komunii, jedna ze starszych dziewcząt kilka dni później miała wziąć ślub. Tym razem jednak radosne uroczystości zastąpiły pogrzeby. Gdy w jednym rzędzie chowano najpierw 24, a dwa dni później kolejne małe ciałka, sześć tysięcy obecnych na pogrzebie osób szlochało.
Sto lat po tragedii w ścianę kościoła parafialnego w Turzu wmurowano tablicę z nazwiskami tych, którzy utonęli Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Sto lat później, na wybudowanym kilka lat po tym wydarzeniu kościele w Turzu, staraniem zmarłego zaledwie kilka dni temu (9 maja 2015 r.) księdza Antoniego Strzedully, umieszczono tablicę z nazwiskami utopionych dziewcząt i chłopca.
Pamięć o dramacie, który stał się przyczynkiem do utworzenia nowej parafii, jest wciąż żywa. Do dziś w tych miejscowościach żyją potomkowie rodzin osób, które straciły wówczas życie, oraz tych, którym udało się wydostać z topieli.
Po 125 latach od tej tragedii, 16 maja o godz. 18.00 w Sławikowie, w macierzystej parafii, w miejscu, gdzie przed laty za kościołem spoczęły ciała potopionych, poświęcony zostanie pomnik upamiętniający ofiary. W ten sposób proboszcz ks. Joachim Augustyniok i mieszkańcy chcą ocalić ich historię od zapomnienia.
Mszy św. w ich intencji będzie przewodniczył opolski biskup pomocniczy Paweł Stobrawa, on też poświęci monument.
Więcej o tej historii w bieżącym wydaniu papierowym opolskiego i gliwickiego "Gościa Niedzielnego" (nr 20/2015). Zobacz również TUTAJ.