Znane są wyniki zbiórki prowadzonej na Śląsku przez Stowarzyszenie "Pokolenie" i śląsko-dąbrowską "Solidarność".
Załadunek leków dla Ukraińców - Katowice, ul. Drzymały (pod siedzibą Stowarzyszenia "Pokolenie"), 25 lutego 2014 r. Przemysław Kucharczak /GN Ślązacy pomogli też Ukraińcom zbierając nie tylko pieniądze, ale również ubrania i leki. – Odzew był wspaniały! Ponad 400 osób wpłaciło pieniądze, w kwotach od 15 złotych do kilku tysięcy. Zebrało się w ten sposób około 70 tys. złotych – mówi Przemysław Miśkiewicz, szef katowickiego Stowarzyszenia „Pokolenie”. – Poza tym, po 10 tys. złotych wpłynęło z Urzędu Marszałkowskiego województwa śląskiego i z Urzędu Miasta Katowice. Kupujemy za nie lekarstwa i defibrylatory – informuje.
Jeden z transportów z lekami, m.in. środkami opatrunkowymi, środkami przeciw gangrenie i surowicą, odjechał z Katowic do Kijowa 25 lutego.
Już w czasie pierwszego wyjazdu na Ukrainę na przełomie stycznia i lutego za zebrane pieniądze Przemysław Miśkiewicz i Paweł Dyjak z katowickiego „Pokolenia” kupili w Kijowie lekarstwa oraz takie rzeczy jak: tysiąc mydeł, tysiąc szczoteczek do zębów, tysiąc jednorazowych maszynek do golenia, 20 czajników bezprzewodowych. Służby Majdanu dwukrotnie policzyły dary i pieniądze, a potem wręczyły Polakom pokwitowanie i potwierdzenie podpisane przez trzech deputowanych Rady Najwyższej.
W tym samym czasie, na przełomie stycznia i lutego, do Kijowa wyjechał z Katowic tir z ubraniami. Wiózł śpiwory, spodnie, buty, swetry. – Było tego 8 ton, z czego około 700 – 800 kg z Katowic, a reszta z Jastrzębia-Zdroju, Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Poznania – relacjonuje Przemysław Miśkiewicz. – Z Lublina zabrał ten transport grekokatolicki ksiądz Stefan Batruch. Niestety, ukraińscy celnicy nie chcieli tego tira wpuścić. Udało się przepakować dary do busików i nimi pokonać granicę. A tir wjechał pusty, żeby dary znów przepakować za granicą... Niestety 30 km dalej zatrzymał ich patrol i zawrócił pod pretekstem braku jakiegoś dokumentu... Trzeba było wracać do Lublina, zdobyć brakujący papier i wjechać jeszcze raz – mówi Przemysław Miśkiewicz.
Tym razem tir przejechał. Później Polacy dowiedzieli się, że celnicy, którzy go puścili, zostali wyrzuceni z pracy. A dary zostały zatrzymane dopiero w Kijowie, pod innym pretekstem. „Do czasu wyjaśnienia” miały czekać w jednej z kijowskich parafii grekokatolickich. – Po ostatnim ataku na Majdan te rzeczy stały się bardzo potrzebne, choćby dlatego, że na Majdanie ludzie byli zlani wodą. Służby Majdanu przyszły więc na parafię i te ciuchy przejęły. Pomoc dotarła do tych, do których ją wysłaliśmy – mówi P. Miśkiewicz.