Wyprawa NINIWY Team trwała dwa i pół miesiąca. Na rowerach pokonali 8380 km. 18 lipca wieczorem, razem z grupą, która pojechała na Syberię autokarem, rowerzyści dotarli do Lublińca.
Na bulwarze im. F. Grotowskiego przygotowano im powitanie w ramach koncertu „Gospel w mieście”. Wśród witających byli bp Jan Wieczorek i burmistrz Lublińca Edward Maniura.
Bardzo dużo siły dawała nam intencja, to że jedziemy za Polskę – powiedział podczas powitania o. Tomasz Maniura, oblat z Kokotka, odpowiedzialny za Centrum Formacji NINIWA. To była kolejna zorganizowana przez niego wyprawa, po Wilnie, Kijowie, Rzymie, Jerozolimie, Maroku i Nordkapp. Jak zawsze bez samochodu technicznego i zapewnionych noclegów.
Tym razem 24-osobowa ekipa pojechała do Wierszyny, nazywanej Małą Polską, ponad sto kilometrów od Irkucka. Na 100-lecie kościoła wybudowanego przez Polaków, którzy osiedlili się tam na początku XX wieku. Jak się okazało na miejscu, nie wszyscy mieszkańcy wierzyli w to, że rzeczywiście ktokolwiek z Polski dotrze na ich jubileusz. W dodatku na rowerze. Ale kiedy w 64. dniu wyprawy byli u celu, przy wjeździe do Wierszyny powitała ich grupa rowerzystów z proboszczem parafii, oblatem, o. Karolem Lipińskim, a mieszkańcy wyszli im na spotkanie.
Dla Sary i Piotra Wierzgaczów wyprawa była ich przedślubną podróżą. Do kościoła w Wierszynie zajechali pożyczoną ładą, ekipa przygotowała uroczystość i zabawę. To był pierwszy ślub na wyprawie NINIWY Team.
- Na wyprawach najczęściej mówiliśmy, że nasza siła jest nie w nogach, ale w głowie. W tym roku mówiliśmy inaczej, że nasza siła jest w miłości – stwierdza o. Maniura. - To była duża grupa, aż 24 osoby, wśród nich sporo indywidualności i wiedziałem, że nie wytrzymamy długo razem, jeśli nie będziemy się nawzajem akceptować, przebaczać sobie, po prostu kochać się. Od początku kładłem na to mocny nacisk. Nie jesteśmy święci, ale na tej wyprawie ci ludzie naprawdę zrozumieli logikę miłości, że to polega na przyjmowaniu drugiego takim jaki jest, a wspólnota to jest miejsce radości i przebaczenia. Do tego prowadziło nas codziennie Słowo Boże. Jeśli można mówić o jakimś sukcesie tej wyprawy, to jest nim właśnie to – mówi.
W czasie powitania w Lublińcu tradycyjnie dla uczestników wyprawy przygotowany był quiz. Na Marcina Mazurka padło pytanie o stan roweru, jak zmienił się podczas tej wyprawy. – W moim rowerze przede wszystkim zmienił się… rower. Mój nie dojechał, w Kazachstanie rama uległa zniszczeniu i ostatecznie dojechałem na nowym, który kupiłem w Astanie – opowiadał. Na żadnej wcześniejszej wyprawie nie było tylu awarii, licząc proporcjonalnie do przebytych kilometrów. Tym razem zaczęły się już w pierwszym tygodniu i uczestnicy wyprawy do końca odczuwali skutki dziurawych dróg. - Dla mnie to są pielgrzymki w konkretnych intencjach. Uwielbienie Pana i to jest najważniejsze, dlatego dla mnie ta wyprawa dalej trwa i nie ma końca – powiedział Sławomir Kunicki, pytany o plany po wyprawie.
Prawdziwą próbą dla całej grupy był wypadek Hani Witczak podczas górskiego zjazdu. Niedaleko Irkucka, w 63. dniu wyprawy. Codziennie do szpitala jeździły dwie osoby z ekipy, o. Tomasz Maniura w ciągu dnia musiał być z grupą, więc przyjeżdżał w nocy. Z Komunią, była też Eucharystia przy łóżku Hani. A droga z Wierszyny do Irkucka, chociaż to około 130 kilometrów zabierała trzy godziny w jedną stronę.
Hania wróciła do kraju samolotem i była ze wszystkimi na powitaniu NINIWY Team w Lublińcu. - To był piękny trudny i piękny czas. Chciałabym tam wrócić – mówi. Szczególnie wspomina dzień, kiedy jechali w intencji Rosji - 24 czerwca 24 uczestników, przez 24 godziny. – Ojciec nazwał to egzaminem z miłości. To była już końcówka naszej drogi i wtedy właśnie zrozumiałam, że cała wyprawa była dla mnie lekcją miłości. Każdego dnia uczyliśmy się tej miłości do Pana Boga, drugiego człowieka i do siebie. A potem ten wypadek, który trzeba było przyjąć… Mówili, że grupa potem miała dodatkową moc. Cieszę się, że tak było – dodaje. Jej rower dotarł do Wierszyny, symbolicznie dojechała na nim Justyna Kotas. Ale nikt nie ma wątpliwości, że Hania osiągnęła cel wyprawy.
NINIWA Team zawiozła do kościoła w Wierszynie relikwie bł. księdza Jerzego Popiełuszki. Razem z nimi zostawili tam zniszczony kask Hani. Kiedy w pierwszych dniach wyprawy towarzyszył im w drodze o. Andrzej Jastrzębski, w kazaniu powiedział, żeby ich kaski są jak hełmy wiary, o których mówił św. Paweł. Potem przekonali się, że tak jest faktycznie.
Na powitaniu w Lublińcu zabrakło trójki uczestników. Justyna Kotas, Filip Hepner i Mateusz Mika pojechali dalej. Właśnie są w drodze do… Pekinu.