O krzyżowaniu szpad, żeby wierzący mógł w ogóle spotkać się z niewierzącym, udowadnianiu, że nie jesteśmy wielbłądami i „nowym ateizmie” posługującym się pop-argumentami w rozmowie ze Sławomirem Zatwardnickim.
Czy wiara jest dla ludzi wykształconych i myślących? Jezus to postać historyczna, ale czy był Bogiem? W końcu co z aborcją, eutanazją, zapłonieniem in vitro… Takie tematy co rusz pojawiają się w rozmowach towarzyskich i nie zawsze radzimy sobie z odpowiedziami na nie. Z takiego założenia wyszedł autor, pisząc swoją najnowszą książkę pt. „Katolicki pomocnik towarzyski, czyli jak pojedynkować się z ateistą” wydaną kilka miesięcy temu przez „Frondę”. Odpowiada w niej na te najczęściej pojawiające się pytania – zarzuty.
Mira Fiutak: Które z tych pytań – zarzutów słyszy Pan najczęściej w czasie różnych spotkań towarzyskich?
Sławomir Zatwardnicki: – Z moich doświadczeń nabytych w czasie prowadzenia kursów ewangelizacyjno-formacyjnych wynika, że najczęstsze stereotypy dotyczą Jezusa: że ponoć nie mówił, iż jest Bogiem; że jest tylko jednym z nauczycieli religijnych; że nie wiadomo, czy zmartwychwstał. Z kolei w mediach najczęściej królują frazesy o strasznym Kościele, który zagląda pod kołdrę, i który staromodnie sprzeciwia się aborcji, i który nie wiedzieć czemu nie cieszy się z nowych technik sztucznego zapłodnienia, pewnie nie kocha dzieci.
Szczególną uwagę zwróciłbym jednak na „ateizm wiszący w powietrzu”, z jakim mamy dziś do czynienia, który oczekiwałby (ale czy rzeczywiście?) wyraźniejszych dowodów na istnienie Boga. Stąd w swojej książce odpowiadam na pytanie, czy w ogóle mogą istnieć dowody na Jego istnienie tak przekonujące, że nic tylko zacząć wierzyć.
Napisał Pan swego rodzaju przewodnik po „drażliwych” tematach kościelnych.
– Chciałem, żeby czytelnik otrzymał zestaw odpowiedzi na najczęstsze pytania czy zarzuty dotyczące Boga, Kościoła i religii w jednej książce, bo przecież zarówno pytania nie są nowe, choć być może inaczej dziś się stawia akcenty, jak i odpowiedzi udzielano już po wielokroć. Tyle że, kto ma czas, żeby prowadzić samodzielne poszukiwania w bibliotecznej dżungli? Życzyłem sobie i czytelnikom, żeby „Katolicki pomocnik towarzyski” stanowił spopularyzowaną wersję apologii, tak żeby nie przygotowany do hermetycznego języka naukowego czytelnik odniósł korzyść. Wydaje mi się, że w czasach „nowego ateizmu” posługującego się pop-argumentami (nawet jeśli przedstawia się je tak kategorycznie, jak czyni to w swoim „Bogu urojonym” Dawkins) brakuje pozycji pop-apologetycznych.
Jak rozumiem nie chodzi o samo pojedynkowanie się na argumenty, ale umiejętność obrony tego, w co wierzymy. A z tym bywa różnie.
– Bywa różnie, i nawet trudno wymagać, żeby było całkiem dobrze. W jakimś sensie oczywiście każdy wierzący powinien poddać swoją wiarę refleksji, ale też trudno oczekiwać, żeby wszyscy samodzielnie umieli bronić wszystkich prawd głoszonych przez Kościół. Na szczęście jesteśmy jako Kościół Ciałem i możemy jako jego członki się wspomagać. Stąd mam nadzieję, że zaproponowana przeze mnie linia obronna wiary okaże się komuś przydatna, ja z kolei skorzystam z innych talentów, którymi obdarzeni są czytelnicy.
Cenne w książce jest to, że każde pytanie uzupełnione jest tagami do szukania dodatkowych informacji i literaturą, gdzie można samemu „przepracować” temat, nie tylko bazując na „gotowcu” autora.
– Właśnie, dobrze że zwróciła Pani na to uwagę. W czasie pisania książki uświadamiałem sobie, a jeszcze bardziej po jej napisaniu nie mogę się opędzić – i nawet nie chcę – od tej myśli, że nie da się podać takiego „gotowca”. Rzeczywistość jest bogata i głęboka, również ta nadprzyrodzona taka musi być. Z kolei chrześcijaństwo to nie ideologia czy światopogląd, ale przygoda życia, i to miłosna. To wszystko sprawia, że odpowiedź na jedno pytanie prowokuje do zadania następnych, i tak dalej. To wydaje mi się fascynujące, to sprawia, że Bóg jawi mi się jeszcze bardziej pasjonujący.
„Katolicki pomocnik towarzyski” nie jest „gotowcem”, więc czym?
– Jedynie pewnego rodzaju pomocnikiem pierwszej potrzeby, który podpowiada, w jaki sposób zareagować na pokutujące stereotypy formułowane przez ponoć oświecone „duchy współczesne”. Z drugiej strony książka nie pozwala popaść w „pobożne” stereotypy, jakimi często się posiłkują wierzący, którzy nie przemyśleli własnej wiary, a jej bronią. Dlatego stanowi zaproszenie do dalszego odkrywania głębi Bożych tajemnic. Taką przygodę każdy już musi przeżyć osobiście, w czym może pomóc proponowana literatura, ale w czym nie wyręczy ona czytelnika.
Chociaż w tytule jest pojedynek, to przecież w rozmowach z niewierzącymi i wątpiącymi nie chodzi o mecz kończący się jakimś wynikiem. Nic nie zastąpi osobistego świadectwa, czyli powiedzenia o tym, dlaczego wierzę.
– Rzeczywiście, jeśli krzyżowanie szpad i krzeszenie iskier w pojedynkach wierzącego z niewierzącym ma mieć jakiś sens, to tylko wtedy, gdy stanowi jeden z etapów spotkania się wierzącego z niewierzącym. W ten sposób udaje nam się pokazać, że jako katolicy nie jesteśmy w ciemię bici, że potrafimy widowiskowo i z humorem, a przede wszystkim na poziomie, uzasadniać swoją wiarę. Będzie to więc tylko etap wstępny, etap dowodzenia, że nie jesteśmy wielbłądami, jak to się nam czasem stara wmówić.
A później?
– Oby przyszedł czas na rozmowę poważniejszą. Wtedy będzie można odwoływać się zarówno do serca, jak i rozumu rozmówcy. Uzasadnianie wiary będzie odsuwało rozumowe zastrzeżenia, a świadczenie, o którym Pani wspomniała, i głoszenie Słowa – będzie mogło zrodzić wiarę w jego sercu, w myśl słów apostoła Pawła: „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17).
Sławomir Zatwardnicki (ur. 1975). Współpracownik portalu Opoka (www.opoka.org.pl), autor wielu artykułów oraz książek: „Abraham. Meandry wiary”, „Tata strongman” , „Katolicki pomocnik towarzyski”. Razem z żoną i dziećmi mieszka w Zabrzu. Współorganizator gliwickiej filii Szkoły Życia Chrześcijańskiego i Ewangelizacji Świętej Maryi z Nazaretu Matki Kościoła, związany ze wspólnotą Szekinah.