Bez laurek i lukru

Szymon Zmarlicki

|

Gość Gliwicki 51-52/2017

publikacja 21.12.2017 00:00

– Chciałam odnaleźć w nim żywego człowieka, który miał swoje emocje, przeżycia, dokonywał wyborów… Chciałam poznać go na nowo… – opowiadała w Zabrzu Natalia Budzyńska, autorka książki o św. Bracie Albercie.

▲	Natalia Budzyńska  na spotkaniu autorskim. ▲ Natalia Budzyńska na spotkaniu autorskim.
Szymon Zmarlicki

Spotkanie autorskie z Natalią Budzyńską, dziennikarką i pisarką, było częścią świątecznego kiermaszu „Szopka z Książkami”, organizowanego od 14 do 16 grudnia w Miejskiej Bibliotece Publicznej, z którego 10 proc. dochodu otrzyma Zabrzańskie Koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. W tym roku główną atrakcją kiermaszu jest nowa książka pt. „Brat Albert. Biografia”, która ukazała się niedawno nakładem krakowskiego wydawnictwa „Znak”. Natalia Budzyńska dotarła do wcześniej nieznanych powszechnie wypowiedzi oraz materiałów i na nowo odkrywa postać św. Brata Alberta. Znani o „biedaczynie z Krakowa” Spotkanie rozpoczęło się od projekcji filmu dokumentalnego pt. „Adam Chmielowski – Brat Albert. 7 obrazów z życia”, zrealizowanego przez Muzeum Historii Polski w Warszawie.

O ubogim zakonniku z Krakowa wypowiada się w nim wiele znanych postaci. Arcybiskup Grzegorz Ryś analizuje obrazy namalowane przez św. Brata Alberta, które odzwierciedlają różne etapy jego życia przed wstąpieniem do zakonu. Reżyser Krzysztof Zanussi próbuje zrozumieć jego artystyczną duszę oraz wpływ zamiłowania do sztuki na późniejszą posługę biednym. Aktorka Anna Dymna przyznaje, że w pewnym momencie swojej działalności społecznej odkryła w sobie inspirację Adamem Chmielowskim, a niepełnosprawny podróżnik Jan Mela stwierdza, że pewnie dobrze dogadałby się z Bratem Albertem, który też nie miał nogi. Zauważa też, że święty nie był tylko „gadaczem”, ale znakomitym działaczem – a tego właśnie potrzebuje i oczekuje współczesny świat. W filmie wypowiadają się także bracia albertyni i siostry albertynki.

Nieckliwy staruszek

Tuż po projekcji Natalia Budzyńska już na wstępie… odcięła się od sylwetki przedstawionej w filmie. − To laurka, z której poza faktami niewiele można się dowiedzieć na temat bohatera − uznała. Autorka przyznała, że zawsze miała problem z hagiografiami, czyli biografiami świętych, bowiem zwykle są one napisane patetycznym językiem, a ludzie w nich odrealnieni. − Szczerze mówiąc, pokazani są w taki sposób, że wcale nie miałabym ochoty ich poznać – stwierdziła N. Budzyńska. Natomiast w jej książce św. Brat Albert ukazany jest przez pryzmat mnóstwa anegdot i opowieści, które stawiają przed czytelnikiem prawdziwą osobę. − Spotkałam się z postacią Brata Alberta zupełnie przypadkowo i pomyślałam, że nie może być taki nudny. Chciałam odnaleźć w nim żywego człowieka, który miał swoje emocje, przeżycia, dokonywał wyborów… Chciałam poznać go na nowo, ale nie tylko z hagiografii, lecz z materiałów źródłowych, czyli od ludzi, którzy go znali. Oni są najbardziej wiarygodni, bo piszą i mówią o nim bez nieznośnego lukru − wyjaśniła pisarka. − Dlatego w ogóle nie podoba mi się przedstawienie Brata Alberta pędzla Leona Wyczółkowskiego jako ckliwego staruszka przytulającego dziecko. W swojej manierze ten obraz jest całkowicie niezachęcający – mówiła Natalia Budzyńska. Brat Albert z papierosem „Brat Albert to był taki: z bratem – brat, z chłopem – chłop, z dziadem – dziad, z panem – pan” – opowiada już z okładki jego współpracowniczka s. Kunegunda Silukowska. Stąd też zamiast sztampowych portretów świętego na początku książki znalazła się niepublikowana wcześniej fotografia odnaleziona w zbiorach sióstr albertynek.

Brat Albert, nieco zmęczony, zwyczajnie stoi w zniszczonym habicie, jedną ręką podpierając się na lasce, a w drugiej trzymając papierosa. Nie pozuje, tylko patrzy prosto w obiektyw. − Od tego zdjęcia rozpoczynam całą tę historię, bo po prostu chce się koło niego usiąść, razem zapalić i pogadać – mówiła autorka. Natalia Budzyńska próbowała też odmitologizować szczególnie katolickie i patriotyczne wychowanie Adama Chmielowskiego. Jak przekonywała, w czasach jego młodości prawie w każdym polskim domu wisiał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i każdemu młodemu człowiekowi starano się wpajać patriotyczne idee, a rodzina, z której pochodził, była „zwyczajnie religijna, jak wiele innych”.

Adam Chmielowski jako powstaniec

Rozmowa w dalszej części spotkania dotyczyła motywów i przebiegu udziału późniejszego Brata Alberta w powstaniu styczniowym, do którego dwukrotnie dołączał. Jego przeżycia były szczególnie wyrażane w obrazach. Stronił od symbolicznych, martyrologicznych wizji, o co spierał się nawet z innymi artystami, malującymi na zamówienie, najczęściej „ku pokrzepieniu serc”. Zamiast tego skupiał się na rzeczywistych wydarzeniach, jakich był świadkiem.

W pewnym momencie między autorką a jednym ze słuchaczy wywiązała się dyskusja na temat tego, czy i na ile Adamowi Chmielowskiemu przyświecały romantyczne ideały, gdy dołączył do batalionu śmierci. − Pisałam o tym z perspektywy 17-letniego chłopaka, który od dawna nie ma ojca, a od kilku lat również matki. Jest na wychowaniu ciotki i ma młodsze rodzeństwo, z którym wtedy jakoś nie za bardzo układa mu się kontakt. Jest zmuszony do bycia samodzielnym i obraca się w środowisku młodych, bardzo gorących głów. Jego udział w powstaniu nie polegał na jeżdżeniu na koniu, patrzeniu na lewo i prawo i co najwyżej cierpieniu głodu i zimna. On tam zabijał – przekonywała Natalia Budzyńska. Nawiązała tym do wydarzenia, w jakim uczestniczył przed swoją ostatnią bitwą, kiedy to sąd wojskowy skazał na śmierć przez rozstrzelanie jednego z dowódców dużego oddziału powstańczego, który dopuszczał się gwałtów, rabunków i pijaństwa. Adam Chmielowski mógł być wówczas w grupie wykonawczej wyroku.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.