Wolontariat w Albanii i na Syberii

Mira Fiutak Mira Fiutak

publikacja 16.06.2017 13:44

Chcą coś zmienić, a przynajmniej spróbować - o swoich wyjazdach opowiadają Ula i Paweł. I prowadzą zbiórkę artykułów szkolnych dla dzieci na Syberii.

Wolontariat w Albanii i na Syberii Ula Skotny i Paweł Kuś z plakatem informującym o zbiórce artykułów szkolnych na Syberię - na FB i na wydziałach politechniki Mira Fiutak /Foto Gość

Ula Skotny rozkłada na stole czerwoną koszulkę z herbem Albanii, szal i kosmetyczki w tradycyjne tamtejsze wzory, rozmówki polsko-albańskie, kilka monet, stare bilety… Przywiezione z czterech pobytów w tym kraju. W sumie w Albanii spędziła pół roku. – Tam nauczyliśmy się, czym jest wolontariat misyjny. To prawdziwy dar od Boga, lekcja pokory i radości – mówi o tych wyjazdach.

Na dwóch pierwszych był również Paweł Kuś. Do Wolontariatu Misyjnego Salvator należą od 2011 roku, kiedy zaczął działać. Znają się też z Gliwic, bo studiują na tym samym wydziale Politechniki Śląskiej. Ula kończy drugi rok biotechnologii, a Paweł czwarty automatyki i robotyki.

Wolontariat w Albanii i na Syberii   Ula Skotny pokazuje przywiezioną koszulkę z herbem Albanii Mira Fiutak /Foto Gość Jubica to miejscowość na północy Albanii, gdzie pracują księża salwatorianie. Ula i Paweł po raz pierwszy wyjechali tam w 2012 roku. Chociaż to kraj w większości muzułmański, w tym miejscu żyje sporo chrześcijan. – Przez wiele lat nie było tam księdza. Można powiedzieć, że oni na nowo uczą się wiary. Tego, kim jest Bóg i jak żyć wiarą – zauważa wolontariuszka. – Przez lata reżimu praktycznie nie było tam Kościoła. W czasie tych wyjazdów chcieliśmy też podzielić się tym, jak sami przeżywamy wiarę. Nie tylko jako uczestnictwo w nabożeństwach, ale relację z Bogiem – dodaje Paweł.

Ula opowiadając o zadaniach misyjnych unika słowa „praca”, zgrabnie zamienia je na „pomoc potrzebującym”, bo wyjazd do pracy kojarzy jej się bardziej zarobkowo. – A my po prostu dzielimy się swoimi talentami, umiejętnościami – wyjaśnia. W Jubicy prowadzili zajęcia plastyczne dla dzieci, uczyli je angielskiego, grali w piłkę. W czasie ostatniego jej wyjazdu, zimowego, w grudniu ubiegłego roku, już dużo łatwiej mogła porozumieć się z dziećmi po angielsku. – Minęły cztery lata, a one bardzo się rozwinęły. Często starsze przychodzą do pomocy w prowadzeniu zajęć. Tłumaczą młodszym na albański, a czasem po prostu sprowadzają je do poziomu, żeby były grzeczne. To jest właśnie fajne, że jest taka ciągłość – dodaje.

Z pobytów w Albanii szczególnie ciepło wspominają Jozefa, którego wszyscy nazywali po prostu „Zef”. Starszego mężczyznę, który przyjeżdżał rozklekotanym motocyklem, w rodzaju naszego „Komara”, zawsze godzinę przed Mszą św. Przychodził na plebanię, żeby porozmawiać z wolontariuszami. Znał tylko albański, więc jego słowa wdzięczności dla młodych Polaków musiał tłumaczyć ks. Artan Seli, salwatorianin z Albanii. A potem całował ich po kolei w czoło. Paweł nawet został zaproszony do jego domu na obiad. Gościnność Albańczyków wyrażała się też w wielkiej ilości soczystych, słodkich arbuzów, melonów czy fig oraz warzyw i worków z ziemniakami, które przynosili na probostwo z szerokim uśmiechem na twarzy. A kiedy w sklepie okazywało się, że są od ks. Artana, słyszeli tylko „S'ka problema” (Nie ma problemu) i nie było mowy o zapłacie.

Wolontariat w Albanii i na Syberii   Rzeczy przywiezione przez Ulę z czterech pobytów w Albanii Mira Fiutak /Foto Gość – Dzięki tym wyjazdom uczymy się dostrzegania wartości zwykłych rzeczy. Z perspektywy Albanii, doceniam np. prąd w gniazdku czy bieżącą wodę i inne codzienne rzeczy, dla nas błahe – mówi Ula. Będąc w Jubicy, dojeżdżali też do ośrodka Sióstr Misjonarek Miłości do Szkodry. Pomagali tam w różnych pracach i opiece nad niepełnosprawnymi kobietami. – Dla mnie to było najważniejsze doświadczenie misyjne – wspomina wolontariuszka.

W tym roku wyjeżdżają na Syberię. Ula jedzie do Bracka, gdzie będzie pomagać w świetlicy dla dzieci z rodzin patologicznych prowadzonej przez siostry służebniczki NMP Niepokalanie Poczętej. Paweł z kolei wyjeżdża do Wierszyny, polskiej wioski, gdzie mieszkają potomkowie emigrantów sprzed I wojny światowej.

Chcą zabrać ze sobą prezenty dla dzieci, dlatego prowadzą zbiórkę artykułów szkolnych i plastycznych (kredki, farby, bloki, kolorowanki, plastelina, gry planszowe, puzzle).

Można je składać w koszach wystawionych do końca czerwca na wydziałach politechniki. Akcję poparł i wyraził na nią zgodę rektor gliwickiej uczelni prof. Arkadiusz Mężyk. Informacje o zbiórce można znaleźć na Facebooku, wpisując „Przez szklane oko”. Tam też dostępne jest konto, na które można przekazać pieniądze na ten cel.

Więcej w numerze Gościa Gliwickiego na 18 czerwca. Zobacz też GALERIĘ ZDJĘĆ