Nadeszła wyczekiwana chwila [CAŁY WYWIAD]

Klaudia Cwołek, Mira Fiutak

publikacja 16.03.2017 14:33

O rozpoczynającym się I Synodzie Diecezji Gliwickiej, „pełzającym” katolicyzmie i potrzebie wypracowania konstruktywnych rozwiązań mówi bp Jan Kopiec.

Nadeszła wyczekiwana chwila [CAŁY WYWIAD] Bp gliwicki Jan Kopiec Roman Koszowski /Foto Gość

Klaudia Cwołek, Mira Fiutak: Po pięciu latach posługi w Kościele gliwickim zdecydował Ksiądz Biskup o zwołaniu pierwszego w diecezji synodu. Dlaczego akurat w tym momencie?

Bp Jan Kopiec: Ta myśl towarzyszyła mi od początku posługi w Gliwicach, czyli już przed pięciu laty. Na pierwszym spotkaniu z księżmi mówiłem o synodzie jako swego rodzaju wymianie myśli, ale też rachunku sumienia z tego, kim jesteśmy jako wspólnota Kościoła gliwickiego. Zwłaszcza że nie byliśmy wtedy u początku drogi, bo diecezja istniała już od prawie 20 lat, a obecnie świętujemy jej 25-lecie. Praktyka synodów jest znana w Kościele i wcale nie jest odkryciem obecnych, niby bardziej demokratycznych czasów. Synody były zawsze dobrym lekarstwem na trudności i pytania pojawiające się w Kościele. Sobór Watykański II dał impuls do tego, żeby synod z czysto prawodawczego zmienił się w studyjny, jak to określił kardynał Karol Wojtyła. Pamiętam, jakie było zaskoczenie, kiedy jako arcybiskup krakowski ogłosił synod przed 900-leciem śmierci św. Stanisława i przewidział go na parę lat. Miał tę wizję, że studiować – to znaczy słuchać i zastanawiać się nie tyle nad samym efektem w postaci określonego prawa, ile uświadomić sobie, kim jesteśmy, i to zaakceptować.

Jak zadbać o taki studyjny charakter synodu?

Na pewno jego efektem nie ma być katalog postulatów, wydobytych jak przy remanencie w sklepie, na zasadzie: czego brakuje, czy wszystko się zgadza? Chodzi raczej o postawienie sobie pytania, czy odpowiadamy na zobowiązania, które płyną z chrztu świętego. Jasną rzeczą jest, że ilu ludzi, tyle będzie myśli, impulsów, pomysłów, a pojawią się pewnie też żale i pretensje. Ważne, żeby temu wszystkiemu umieć się przyjrzeć i o tym porozmawiać, uczciwie ocenić, na jakim etapie jesteśmy, i zmierzać do pewnej syntezy.

Czego Ksiądz Biskup oczekuje w związku z tym wydarzeniem?

Pytanie o moje oczekiwania zamieniłbym na pytanie do uczestników synodu: jakie są ich oczekiwania? Synodu nie zwołuje się dla biskupa. Tak naprawdę to cała diecezja powinna mieć oczekiwania. Biskup daje impuls, ale uczestnicy synodu podejmują wysiłek, żeby odnaleźć świeżość wiary. Temu, co zaczęło się w naszym kraju w 1989 roku, towarzyszyło wiele euforii i nadziei, także co do miejsca religii w naszym życiu społecznym. Dzisiaj w diecezjach mamy katolickie radia, gazety, wypracowane różnorodne spotkania, pielgrzymki, peregrynacje obrazów, rzeźb i relikwii świętych, a jednak życie między nami jest jakby coraz mniej naznaczone wiernością Chrystusowi.

Czyli nie stajemy na wysokości zadania?

Mam na myśli te sytuacje, w których rodzi się nawet wstyd, że nazywani jesteśmy społeczeństwem katolickim, a szerzą się pijaństwo, narkotyki, rozwody, oszustwa czy wieloraka nieuczciwość naszych braci i sióstr. Nie posiadamy też rzetelnego osądu rzeczywistości i nie umiemy zająć jednoznacznego stanowiska, np. w kwestii obrony życia. A pretensje do Kościoła o to, że jest zły, zacofany, że gnębi ludzi, często wypowiadają katolicy, sami wobec siebie stosując wiele wygodnych wymówek w sprawach wiary. Myślę, że jesteśmy dziś wszyscy tym przytłoczeni i zmartwieni. Synod powinien więc stanowić impuls, by postawić sobie pytanie: dlaczego w naszym środowisku tak się dzieje? I pokusić się o refleksję, że jeżeli my tacy jesteśmy, to czy Kościół może być lepszy…

Co zrobić, żeby synod stał się przestrzenią do takiej rozmowy?

Ważne, żeby nie tylko rozważać sprawy na etapie rozpoznania, bo diagnozę obecnej sytuacji znamy. Chodzi o wskazanie, co każdy może uczynić, żeby z tych dyskusji coś dobrego mogło wyniknąć. Porozmawiajmy o tym w czasie synodu, ale nie na zasadzie, że jest źle, tylko jakie jest nasze, jako chrześcijan, miejsce w tej rzeczywistości. Nie ukrywam, że boli mnie letniość wiary i „pełzający” katolicyzm. W okresie totalitaryzmu mieliśmy jasną sytuację: byli wrogowie i my. A dzisiaj mamy przede wszystkim problem z naszymi letnimi chrześcijanami, roszczeniowymi, niedojrzałymi. Oczywiście odpowiedź, dlaczego tak jest, chyba nigdy nie będzie dana precyzyjnie. Nie chciałbym przy tym, żeby powstało wrażenie, że jest tylko źle, że jest burza i teraz rozpaczliwie szukamy ratunku. Natomiast prawdą jest, że wiele naszych zachowań stawia nas na grząskim i niepewnym gruncie. Czy ten synod coś da? Pan Bóg jeden raczy wiedzieć.

W pewnym sensie już dał, bo ludzie zaczęli o naszej diecezji więcej rozmawiać.

Na to liczę, że już poprzez spotkania w parafialnych grupach synodalnych dojdzie do wymiany myśli i pomysłów, i z tego powstaną szersze wnioski czy tematy do zastanowienia na plenarnym forum synodu.

Czy chodzi o to, żeby było więcej twórczych propozycji?

Ale nie na zasadzie „I have a dream” – mam takie marzenie, tylko jak sprawić, żeby wiara i życie nie były od siebie rozdzielone. W moim przekonaniu większość problemów wynika z niedojrzałości. I w tym tkwi pytanie, jak pomóc, jeśli ktoś jest niedojrzały – żeby pewne kwestie mógł rzetelnie dostrzec i zrozumieć.

Które sprawy są w tej chwili najważniejsze do omówienia?

Jest ich wiele. Myślę przede wszystkim o obecności ludzi wierzących w życiu społecznym, o problemach rodziny i wychowania młodzieży, uporządkowaniu liturgii i lokalnego prawa oraz finansach Kościoła – to zawsze sprawa drażliwa. W wymiarze społecznym wiele mówimy o godności i poszanowaniu drugiego człowieka, sprawiedliwości, ale dużo mamy jeszcze do zrobienia w tym zakresie. Bardzo nabrzmiałą kwestią jest nasza odpowiedzialność za życie małżeńskie i rodzinne. Dziś ten temat jest omawiany na wszystkie możliwe sposoby, a równocześnie w tym obszarze w naszym katolickim społeczeństwie wyrządza się tyle krzywd. Poniżanie drugiego człowieka, przemoc w rodzinie, nieodpowiedzialne postawy, z rozwodami włącznie. Moim zdaniem te sytuacje są powodowane przede wszystkim niedojrzałością, nie tylko psychiczną, ale ogólnie społeczną. Mam nadzieję, że w prace synodu zaangażują się i swoje propozycje przedstawią m.in. Duszpasterstwo Rodzin czy Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar”. Dzisiaj już potrzeba nie tylko diagnozy, bo wiemy, że wielu ludzi w rodzinach przeżywa bardzo trudne i zawikłane problemy. Musimy znaleźć drogi wyjścia. Do tego dochodzą zagadnienia związane z formacją młodzieży. Potrzeba nam odpowiedzi, jak je rozwiązywać, jak w ogóle dotrzeć do tych osób z przesłaniem wiary i nadziei, jak nauczyć się rozważać te kwestie na modlitwie.

A co jest do uporządkowania w sprawach liturgii?

Tu jest cała gama problemów, które nie sprowadzają się tylko do tego, żeby ładnie zaśpiewać, a lektor żeby miał dobrą dykcję. Kościół od samego początku w centrum przeżywania wiary stawiał łamanie Chleba i postawę ogromnej pokory wobec świętych tajemnic. Dlatego te wszystkie obecne dziś poszukiwania oryginalności i dobrego nastroju stają się problemem, bo liturgia nie jest tylko po to, żeby się dobrze poczuć. Liturgia nie jest koncertem, zabawą czy formą zagospodarowania wspólnego czasu, ale służbą Bogu i odpowiedzialnym budowaniem swojego wnętrza.

Wiemy, że Ksiądz Biskup na przykład dość krytycznie ocenia obecność mediów podczas liturgii.

To nie tylko moje odczucie. Z wielu stron słyszę chociażby o stylu zachowania fotografów podczas liturgii. Ktoś może dowodzić, że oni mają takie prawo, że taka jest kultura. Ale powiedzmy sobie szczerze, że ona jest zbyt uproszczona, obrazkowa, bo mało kto czyta, tylko każdy chce mieć ładne zdjęcie. Dlatego nierzadko jesteśmy uczestnikami niezbyt poważnych postaw. Sam to kiedyś przeżyłem podczas bierzmowania, gdy ktoś fotografował i coś mu nie wyszło. Wtedy niemal zażądał, bym wrócił i powtórzył udzielenie sakramentu! Często też mówię: proszę zobaczyć, gdziekolwiek jest papież, nie widać ani jednego przeszkadzającego fotografa w pobliżu, a posiadamy piękną dokumentację. A więc można, tylko trzeba dobrej woli. Chciałbym, żeby też w tej sprawie synod się wypowiedział.

Po ogłoszeniu synodu spotkaliśmy się z różnymi reakcjami – od wielkich nadziei po brak oczekiwań i niedowierzanie, że kolejne obrady mogą cokolwiek zmienić. Co Ksiądz Biskup powiedziałby jednym i drugim?

Jeżeli są tacy, którzy mają wielkie nadzieje, to tylko przyklasnąć – i niech się zabiorą za pogłębioną refleksję. A ci, którym brak oczekiwań i nie wierzą, że mogą cokolwiek zmienić, to niech wytłumaczą, dlaczego tak uważają. Chciałbym wysłuchać ich uzasadnień.

Co możemy zrobić, żeby ten czas nie sprowadził się do ciągłych dyskusji i spisywania stert dokumentów, które nie będą miały przełożenia na życie naszego Kościoła?

Jeśli tak się stanie, to będzie wina wszystkich uczestników, nie tylko biskupa. A to dlatego, że ja nie pragnę ciągłych dyskusji, nie chcę spisywania sterty dokumentów. Pragnę natomiast, żeby synod był okazją do dojrzałej wymiany uwag, zawsze w sposób pełen kultury, by można było wypracować konstruktywne propozycje. Tego oczekuję i o to się gorąco modlę.