Do zobaczenia...

Mira Fiutak

|

Gość Gliwicki 10/2017

publikacja 09.03.2017 00:00

– Była taka przejrzysta, szczera. Nikogo nie udawała – mówi Monika. Dziewczęta mieszkały razem na stancji. – Tak, była wyjątkowa – potwierdza Szymon, z którym zakładała scholę.

Schola DA „Albertinum” jeszcze razem z Heleną (druga z prawej) na festiwalu w Toruniu. Schola DA „Albertinum” jeszcze razem z Heleną (druga z prawej) na festiwalu w Toruniu.
Archiwum Scholi DA „Albertinum”

Od tamtego dnia minęły już prawie dwa miesiące. Od pogrzebu trochę ponad tydzień. Zdecydowali się opowiedzieć o Helenie. Długo nie byli w stanie, ciągle nie jest to łatwe. Przyjaciele z gliwickiego Duszpasterstwa Akademickiego znali ją przez ostatnie, dorosłe lata jej życia. Od września 2009 roku, kiedy jako młoda dziewczyna przyjechała na studia na Politechnice Śląskiej. I już została w Gliwicach. O Helenie Kmieć, wolontariuszce zamordowanej w Boliwii, od 24 stycznia powiedziano i napisano sporo. Czasem bolało ich to, co czytali. Czasem widzieli, że to nie do końca Helenka, którą znali. Wychodziło jakoś pomnikowo. A ona była i święta na co dzień, i bardzo normalna. Ciągle uśmiechają się na wspomnienie Heleny wpadającej prosto z lotniska w ostatniej chwili na Mszę akademicką o 20.00. W płaszczu w amarantowym kolorze linii Wizz Air. – To, że pracowała jako stewardessa po studiach chemicznych, to właśnie jest Helena. Ona miała takie nieszablonowe myślenie, absolutnie nas to nie zdziwiło – mówi Szymon Szymik, dyrygent scholi DA „Albertinum”, którą zapoczątkowała Helenka.

Mogę przyjść z gitarą?

Kiedy po przyjeździe do Gliwic przyszła do duszpasterstwa, właśnie była zmiana pokoleniowa. Jedni odeszli, inni jeszcze nie przyszli. Ks. Wojciech Michalczuk, duszpasterz akademicki, wspomina, jak powiedział kiedyś Helenie, że na Mszach o 20.00 sam wszystkim się zajmuje. – A ona na to bez zastanowienia: „A ja mogę przyjść z gitarą?”. I muszę powiedzieć, że zaimponowała mi, kiedy zjawiła się w kościele z 12-strunowym instrumentem. Pierwszą moją radością było to, że gitara była dobrze nastrojona, drugą – że grała tak rytmicznie jak nikt do tej pory – wspomina. A wie, o czym mówi, bo sam gra na takiej gitarze.

Kiedy Szymon zaczynał studia, Helena była na II roku. Studiowała makrokierunek, to taka synteza kilku kierunków, w dodatku po angielsku. – Od razu się zaprzyjaźniliśmy. Też studiowałem na wydziale chemicznym. Kiedyś rozmawialiśmy na tematy chemiczne, a Helena do mnie: „O czym ty mówisz?”. Zdziwiłem się, bo to były podstawy. A ona: „Jak to jest po angielsku?” i wszystko było jasne – opowiada. Oprócz angielskiego uczyła się niemieckiego, hiszpańskiego, ostatnio włoskiego. Łączyła ich też gliwicka Państwowa Szkoła Muzyczna II st. Helena uczyła się śpiewu klasycznego w klasie Joanny Wojnowskiej. – Najpierw grała sama na „dwudziestkach”, a potem zaczęliśmy rozkręcać coś większego. Ja przejąłem rolę lidera, ale Helen była bardzo mocno wspierająca – mówi Szymon. Nazywali ją „Helen”, pasowało do nietuzinkowej dziewczyny. – Ona i Grzegorz Steć byli dużą podporą w budowaniu tego zespołu – dodaje. Dzisiaj to już zupełnie inny zespół, jesienią ubiegłego roku schola nagrała płytę, którą nazwali „Przywróć mi życie”… W każdym utworze rozpoznają głos Heleny. – Ja na początku nie czytałam nut – wtrąca Monika Kostka. – Wtedy Helenka stawała obok mnie i pokazywała mi wszystko palcem. Ona zawsze wierzyła w człowieka – dodaje. Przez pół roku razem mieszkały na stancji. Wciągnęła ją także do Wolontariatu Misyjnego „Salvator”. Helena angażowała się i inicjowała wiele wydarzeń. Wymieniają zabawy andrzejkowe i bale karnawałowe, wspólne śniadania, seanse filmowe, Drogę Krzyżową ulicami miasteczka akademickiego… Nie oczekiwała, żeby ją ktoś dostrzegł, żeby zaistnieć.

Stale miała niedosyt

– Tak było, że gdzie się pojawiała, tam wokół niej wszystko zaczynało się kręcić, gromadzili się ludzie – mówi ks. Michalczuk. – Jako kapłan widziałem jej nieustanny rozwój duchowy i intelektualny. Do Pana Boga była zawsze przywiązana, z tym już przyszła, ale zawsze chciała lepiej i więcej – wspomina. Kiedy ją doceniał, często słyszał: „Mogło być lepiej, mogłam się bardziej postarać”. – Stale miała niedosyt w stosunku do siebie, ale nigdy tak nie mówiła o innych. Bardziej, że kogoś nie dopilnowała, zapomniała coś powiedzieć – dodaje. Ciągle trudno mu mówić o niej w czasie przeszłym. – Zawsze można było na nią liczyć. Była moją przyjaciółką. Budziła we mnie też matczyną troskę, bo ciągle gdzieś biegała, a ja ją pytałam, czy coś jadła, ile spała. Była taka krucha, delikatna, cichutka. I ten jej cieniutki głosik – wtrąca Monika. Ktoś nawet podejrzewał, że Helena z trójkowej Listy Przebojów to właśnie ona. Chociaż po studiach ich drogi trochę się rozeszły, miały ze sobą kontakt. Ostatniego lata członkowie scholi wyjechali razem na weekend do Brennej. – To była już inna Helena. Taka pełna, kobieca. Już nie była tą małą Helenką – wspomina Monika. Barbara Gorzawska opowiada o wycieczce w góry: – Ja, z moją „biurową” kondycją, w pewnym momencie stwierdziłam, że dalej nie idę. A skoro znam drogę, to wracam. Na co Helen: „To ja idę z tobą” – i w ogóle nie było dyskusji. Nie przyjaźniłyśmy się tak bardzo. Były tam osoby, po których bardziej bym się tego spodziewała. W dodatku ona lubiła chodzić po górach, ale nie dała mi odczuć, że coś traci. Cieszyła się. Gdy wracałyśmy, po drodze robiła zdjęcia.

Wnosiła świeży powiew

W ostatnim tygodniu przed pogrzebem Monika miała coś ważnego do załatwienia w Gliwicach. Pierwszą osobą, o której odruchowo pomyślała, była Helenka. – Bo jak coś trzeba było zrobić, to ona była jedną z pierwszych do pomocy. Starała się być w kilku miejscach naraz. Jakoś tak naginała czasoprzestrzeń – śmieje się. – Zawsze chciała być wszędzie tam, gdzie jest potrzebna, teraz ma łatwiej… – mówi ks. Michalczuk. Po jej śmierci przeczytał gdzieś: „Chciała umrzeć, służąc Panu Bogu”. – Prawdą jest, że chciała Jemu służyć do końca życia, ale znam niewiele osób, które by tak kochały życie jak ona – dodaje. Wspominają SMS-y od Heleny: wczoraj byłam na ściance wspinaczkowej, na łyżwach, pozdrowienia ze słowackich Tatr, z Bieszczad… Była świetnym liderem, chociaż o liderowanie nie zabiegała. – Miała mnóstwo pomysłów, ale nie narzucała swojej woli, zostawiała innym wolność – zauważa Monika. Trudno pokazać jakąś rzeczywistość w DA, gdzie nie było Heleny. Przychodziła też na krąg biblijny. – A że deficyty snu miała spore, czasem nie było do końca wiadomo, czy jest jeszcze z nami czy już nie. Ale jak przychodziła jej kolej dzielenia się, zawsze była w temacie – opowiada ks. Michalczuk. – Miała też taką rolę, że przekazywała „oczekiwania środowiska”. Najpierw rozmawiali między sobą, a potem Helenka przychodziła i tak bardzo grzecznie mówiła: „Proszę księdza, jest taki pomysł…”. Dziś pewnie trochę idealizujemy, ale myślę, że wnosiła świeży powiew w różne miejsca – mówi duszpasterz akademicki. Podchodzi do półki i zdejmuje zdjęcie w sepii oprawione w ramkę. Młodziutka Helena spogląda przez dłonie ułożone w kształcie serca. – Tak może patrzy z nieba… Liczymy na jej wsparcie. Tak było wcześniej i tak jest teraz – mówi.

Dwie rundki przytulania

Przeżywała też trudności, kryzysy, ale nie poddawała się. Potrafiła się również zezłościć w słusznej sprawie. – Była taka przejrzysta, szczera. Nikogo nie udawała – mówi Monika. Niewielu wiedziało, że słodycze jadała tylko w niedziele i święta. Nie obnosiła się z tym. Pewnie była to forma postu, na pewno nie dieta. Czego im teraz najbardziej brakuje? – Po prostu Heleny. Jej obecności, zwyczajnej obecności… Wspierali jej wyjazdy misyjne. Wcześniej do Zambii, teraz do Boliwii. Zbierali pieniądze na bilet i pobyt. Ostatni raz spotkali się na Mszy 6 stycznia w sanktuarium MB Fatimskiej w Trzebini, podczas której wspólnie z Anitą Szuwald zostały uroczyście posłane na misję do Boliwii. Potem posiedzieli jeszcze trochę i pożegnali się na pół roku. – Jakoś tak staliśmy, nie mogliśmy wyjść. Były dwie rundki przytulania. Bo to też był znak rozpoznawczy Helen, że lubiła się przytulać – wspomina Basia.

Ks. Michalczuk nie mógł być z nimi, więc dwa dni wcześniej była jej „Msza posłania” w Gliwicach. Jeszcze ostatni SMS w drodze do Boliwii: „Do zobaczenia niedługo”. Z Moniką dziewczyny rozmawiały przez Skype’a w pierwszym tygodniu pobytu w Boliwii. Ks. Wojciech kontaktował się z nią przez te dwa tygodnie, bo tylko tyle trwała jej misja. Zwykłe rozmowy: „Byłem w Domu Asystenta po kolędzie i zostawiłem dla ciebie obrazek”, „Dzięki, odbiorę sobie w czerwcu”. Rozmawiali na kilkanaście godzin przed tamtym tragicznym wydarzeniem. Tu był już wieczór, tam środek dnia.

W pełnym składzie

– Próbujemy nadać temu wszystkiemu sens, ale po ludzku takie wydarzenia są nie do przyjęcia. Jednak wierząc w życie wieczne, mamy nadzieję, że schola zaśpiewa jeszcze kiedyś w pełnym składzie. To nas uspokaja. Jakkolwiek śmierć zawsze przychodzi nie w porę, to Helenka była gotowa, żeby się z Panem spotkać. Kochała życie, miała plany po powrocie z Boliwii. To zostało tak nagle przerwane, ale ufamy, że jest z Panem w niebie. Nie wiem jak wy, ale ja na Mszy o 20.00 ciągle ją tam gdzieś widzę – mówi kapłan. – A ja czuję, że poprzez śmierć Helenki realnie doświadczyłam nieba – dodaje Monika. Utwory, które kiedyś wykonywali razem z Heleną, zaśpiewali na Mszach za nią. W kościele św. Michała w Gliwicach i na pogrzebie w rodzinnym Libiążu. – Pomagał nam ten śpiew, chociaż momentami było ciężko, bo głos się łamał. Ale miałam poczucie, że mogę liczyć na osoby obok. Ten śpiew przynosił ukojenie – mówi Basia. – To była nasza modlitwa – dopowiada Monika. Szczególnie „Pieśń o zmartwychwstaniu umarłych” z tekstem św. Efrema Syryjczyka: „Jak podobny jest zmarły do tego, co zasnął, śmierć – do snu, zmartwychwstanie – do poranku!”. – Bardzo mocno ją przeżyliśmy, pierwszy raz tak głęboko. I to, że stało się coś trudnego, co boli, ale że to nie jest koniec. Że jest nadzieja – mówi Szymon. Po wiadomości z Boliwii na pierwszej próbie scholi, kiedy przestali śpiewać, zapadła zupełna cisza. I nikt jej nie przerywał. Nie potrafili nic powiedzieć. Po jej śmierci mocnym doświadczeniem było poczucie wspólnoty. – My to niesiemy razem. Nasze relacje oparte są na Panu Bogu i to jest bogactwo tych więzi. Łączy nas taka Boża przyjaźń. W pewnym sensie to nowa jakość w duszpasterstwie – mówi ks. Michalczuk. Wstaje z krzesła i wychodzi do drugiego pokoju. Wraca z Biblią obłożoną w okładkę w kolorowe wzory. Przywiozła ją Anita, kiedy wróciła do kraju. – Na pewno miało być tych okładek więcej, ale nie zdążyły – mówi i kładzie kolorową Biblię na stole. Też będzie im przypominać Helenkę.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.