Coś niebieskiego, coś pożyczonego

Agnieszka Kliks-Pudlik

|

Gość Gliwicki 32/2014

publikacja 07.08.2014 00:00

– Rosjanie wkraczali do Lwowa, Niemcy uciekali, a myśmy w tym czasie brali ślub – opowiada Irena Huk.

 Msza dziękczynna odbyła się w kaplicy sióstr boromeuszek w Gliwicach Msza dziękczynna odbyła się w kaplicy sióstr boromeuszek w Gliwicach
Agnieszka Kliks-Pudlik /Foto Gość

Ona i jej mąż Władysław pochodzą ze Lwowa. Tam się urodzili, dorastali, poznali i pobrali 31 lipca 1944 roku. – Wtedy już wiedzieliśmy, że Lwów nie będzie polski i baliśmy się rozłączenia, przeniesienia w inne miejsce – wspomina pani Irena. Pochodzą z dwóch krańców miasta, a poznali się dzięki koleżance. Pan Władysław jest o cztery lata starszy od swojej żony, urodził się w 1920 roku. Po ukończeniu gimnazjum obowiązkowo musiał wstąpić do podchorążówki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.